Jestem w potrzasku. Multum pytań - zero odpowiedzi, stos wątpliwości i ani jednego konkretu. Mój mózg to potworna bomba atomowa, która nie chce wybuchnąć. Czuje, że słabne. Każdego dnia próbuje się psychiczne wzmocnić, a wciąż jestem tutaj. I stoję. Tkwie w tym podłym miejscu, wciąż się rozpadam, może spadam, albo już spadłam? Jaka różnica, przestałam ją dostrzegać. Gdzie jest dno, kiedy go dotknę? Może już na nim osiadłam, jak wrak zardzewiałego statku na mieliźnie? Może mnie, tak samo, pożera rdza, może tak samo jestem zepsuta, zniszczona, bezużyteczna? Nie użalam sie. Chcę poskładać. Jak się poskładać? Czarne chmury nad moją głową. Tak gęste i ponure. Słońce, personifikacjo radości - walcz. Walcz nieustająco, postaram się pomóc. Nie obiecuję że zawsze będę obok, czasami uciękne na chwilę lub dwie, ale wrócę. Pokonamy zło. Potrzebuję ocucenia, bezceremonialnego ciosu w twarz, przypływu racjonalności. Nie chcę się dłużej dusić, zakładać maski by móc wiarygodnie powtarzać, że wszystko jest w porządku. Przecież mogłoby być normalnie. Nie musi być idealnie i nigdy nie będzie, ale niech będzie dobrze.
To naprawdę takie wygórowane wymagania?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz